,,Czytanie Pisma Świętego z ołówkiem w ręku”

(R. Brandstaetter, Warszawa 1986 r.. str. 71).

Nie lubię nieskazitelnie czystego egzemplarza Pisma Świętego. Ta czystość jest bowiem dowodem, że księga nie służy swojemu celowi, że stoi bezużytecznie na półce, że jest pustą dekoracją, martwym przedmiotem. Pismo Święte powinno być w miarę podniszczone, w miarę zabrudzone, w miarę postrzępione, ze śladami palców na rogach stronic, zapisane na marginesie drobnym pismem.

Każde takie podkreślenie i każda uwaga zapisana na marginesach księgi, na dole, u góry, jest dowodem naszego przenikania w tekst i jest jakby podpisem stwierdzającym nasz współudział w zdarzeniach, dziejących się na jej kartach. Nie bójmy się notować na marginesie tej księgi naszych wzruszeń, które przeżywamy podczas jej czytania. Wystarczy notatka złożona z dwóch słów, z jednego słowa albo choćby tylko wykrzyknik, ów, wymowny znak stwierdzający rosnącą temperaturę naszych uczuć. Nie bójmy się stawiać znaków zapytania przy tekście, którego nie rozumiemy. I wreszcie nie bójmy się podkreślić ołówkiem albo ujmować w nawiasach tych fragmentów, do których, ze względu na ich piękno wewnętrzne i kształt myśli, pragniemy wielokrotnie powracać. A gdy po lekturze zamkniemy egzemplarz Pisma Świętego, pobrużdżony naszymi uwagami, o stronicach nieco pozabrudzanych od częstego kartkowania chętnie wrócimy następnego dnia do jego czytania z ołówkiem w ręce, jak do ciekawej rozmowy z mądrym i oddanym przyjacielem, który ma nam wiele do powiedzenia zarówno o sobie, jak i o nas samych.

 

 

 

 „Czytanie Pisma Świętego jako modlitwa"

(Roman Brandstnetter. Warszawa 1986 r.. str. 73 i 74)

 

Modlimy się na różne sposoby. Ale czy modliliśmy się kiedykol­wiek za pomocą Pisma Świętego? Spróbujmy je na ślepo otworzyć. Może natrafimy na opowiadanie o mocy w Getshemani, może na lamentację Jeremiasza, może na przypowieść o synu marnotrawnym, o miłosiernym Samarytaninie, na opis Ostatniej Wieczerzy lub Hymn o Miłości św. Pawła, może na fragment Izajasza lub wizję Apokalipsy.

Nie zwracajmy uwagi na komentarze, nawet najmądrzejsze. To, co przeczytamy, staramy się zastosować do naszego życia, do naszego czasu, do bliskich nam ludzi, do naszych doświadczeń i przeżyć. Nasze usiłowania nie pójdą na marne. Po chwili poczujemy, jak przeczytany tekst wraz ze swoimi obrazami, wartką akcją i drama­tycznym konfliktem przeobraża się w osobliwą modlitwę, aczkolwiek nasz współudział w niej ogranicza się wyłącznie do uważnej lektury, do zatrzymania się od czasu do czasu przy jakimś trudnym szczególe i do powtórnego, jeszcze uważniejszego odczytania go w milczeniu.

Bez tej konfrontacji z Bogiem nie ma prawdziwej modlitwy. Jest to konfrontacja nader bolesna, gdyż uzmysławia nam, jak bardzo jeszcze nie jesteśmy chrześcijanami. „Nie każdy, który mówi mi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebieskiego, ale ten, który wypełnia wolę mojego Ojca, będącego w niebie" (Ewangelia św. Mateusza 7, 21).

Modlić się — nie znaczy tylko prosić. Modlić się — znaczy również otrzymywać naukę od Boga.